Najwyższym szczytem Irlandii jest Carrantuohill (tak tak, to od niego wziął nazwę chyba najsłynniejszy polski folkowy zespół – pozdrawiam chłopaki) o wysokości 1041 m n.p.m., leżący w paśmie Macgillycuddy’s Reeks na półwyspie Kerry. Wysokość sama w sobie może i wrażenia nie robi, ale trzeba pamiętać że Irlandia to wyspa – startujemy więc „z niska” i przewyższenie do zrobienia małe nie jest.
Szczyt zdobywam 16.07.2013 r. z Kirszniokiem (Arkiem) i Rudą (Eweliną) – wtedy jeszcze para, a teraz (od czerwca 2016) małżeństwo. Eh,Irlandia i mój przyjaciel Kirszniok to temat na wiele opowieści, obiecaliśmy sobie kiedyś ten szczyt, no to stoimy na parkingu w miejscu (przysiółku?) o nazwie Cronins Yard, gdzie dojeżdża się odbijając od popularnej turystycznej drogi „Ring of Kerry”. Pogoda taka sobie – mogłoby być słoneczniej, ale szczyt częściowo widoczny między chmurami. Cóż, wyspy, dobrze że nie leje. Trasa początkowo malowniczo wije się między łąkami, gdzie można spotkać pasące się owce (zresztą, gdzie w Irlandii nie można ich spotkać…). Potem podąża pomiędzy dwoma jeziorkami Lough Gouragh i Lough Callee, gdzie robimy krótką przerwę. Przed nami podejście na przełęcz (czy bardziej szerokie plateau) pomiędzy Carrantuohillem a Cummeenmore. To chyba najbardziej emocjonujący i zarazem najtrudniejszy fragment trasy, czyli tzw. Devil’s Ladder (Diabelska Drabina). Zaiste, zasługuje na swoją nazwę – jest to z metra na metr coraz bardziej stromy żleb, gdzie musimy sobie radzić z drobnymi kamyczkami pod nogami. Momentami idzie się wręcz jak po piasku. Rozumiecie – jest coraz bardziej w pionie, ale nie jest to wspinaczka po skale. Nie mam najlepszego dnia i szczerze mówiąc bardzo się męczę tym podejściem, ale w końcu kończę „drabinę”. Odpoczywamy w trójkę. Widzimy krzyż na szczycie naszego celu (Carrantuohill od drabiny jest „na prawo” czyli na zachód) i oceniamy, że do szczytu może jeszcze z 30-40 minut trekkingowego podejścia. Gdy je rozpoczynamy, spotykamy dwójkę schodzących turystów – no jak, nasi! Polacy! Chłopaki na stałe pracują w Irlandii i starają się w miarę możliwości łazić po górach. Chwila rozmowy, dreptamy dalej i w końcu osiągamy nasz cel! Widoczność niestety marna, sporo chmur naokoło, ale i tak można docenić piękno okolicy. Eh, Irlandia, my love 🙂 Piątka, Kirszniok, zrobiliśmy to 🙂 Czas powoli schodzić. Devil’s Ladder w dół wcale nie jest prosta, dość łatwo o poślizgnięcie. Naprawdę nie chciałbym tędy schodzić w deszczu czy nawet choćby po deszczu (a o niego w Irlandii wcale nietrudno). Dochodzimy jednak bez strat do parkingu. Tu niespodzianka, której nie spotkałem nigdzie indziej – można wziąć prysznic! Ot takie udogodnienie zrobione specjalnie dla turystów schodzących z gór, nie tam że przy polu namiotowym czy w pensjonacie – nie, przy parkingu, dla turystów. Płatny co prawda (w sensie z maszynką w którą trzeba wrzucać monety), no ale jest opcja! Brawo za pomysł 🙂 Korzystamy wszyscy i oglądając się jeszcze raz na Carrantuohill jedziemy dalej zwiedzać piękną, zieloną wyspę.
PORADY (stan wiedzy na lipiec 2013)
Szlak nie jest oznakowany, ale korzystając z tabliczek „drogowskazowych” i kierując się bardzo dobrze widoczną ścieżką ciężko pobłądzić. Przy wejściu korzystałem z mapy „Discovery Series” 78 3rd edition – pomaga w orientacji, ścieżka którą wchodziłem jest na mapie zaznaczona, ale innych (a są takie na pewno) brak. Droga do Cronins Yard jest wąska, ale dobrze oznakowana, także znakami że to „na Carrantuohill”. Noc „przed” spaliśmy na polu namiotowym w Killarney, „po” na polu namiotowym w Glenbleigh. Zresztą – Irlandia ma bardzo dużą bazę noclegową z opcjami na różne kieszenie, poza tym wszędzie gdzie nie jest to zakazane można rozbić namiot. No i możliwość prysznica po zejściu – brawo!