Najwyższy szczyt Chorwacji położony jest w Górach Dynarskich i nosi mało odkrywczą jak na te góry nazwę Vrh Dinare. Jego wysokość to 1830 m n.p.m. . Znajduje się w okolicy miasta Knin, niedaleko granicy z Bośnią i Hercegowiną.
Szczyt atakuję 19.04.2014 r., czyli w wypadającą wtedy Wielką Sobotę. Wchodzę sam, koleżanka Sophie (Gosia) którą wtedy przy okazji odwiedzałem w Chorwacji nie bardzo miała ochotę towarzyszyć 🙂 .Plan wizyty na Chorwacji z próbą zdobycia Dinary zrodził się w dość szalony sposób ze dwa tygodnie wcześniej. Nie byłem pewny pogody i warunków, ale zdecydowałem że spróbuję.
Po noclegu w Kninie jadę do malutkiej wioski Glavas, gdzie ma się znajdować początek szlaku. Nie mam kompletnie żadnej mapy, żadnej nawigacji, wyposażony jestem tylko w wiedzę zdobytą w internecie. Na szczęście szlak jest – przy niewielkim parkingu znajduje się strzałka „Dinara” z charakterystycznym dla Bałkanów oznaczeniem, czyli białą kropką w czerwonym otoku. W ten sposób znakowane są wszystkie znane mi szlaki w bałkańskich górach, niezależnie skąd się zaczynają i dokąd prowadzą – nie są stosowane inne oznaczenia nawet w sensie odmiennych kolorów, co czasem rodzi problemy gdy takie szlaki się spotykają lub przecinają. Pogoda jak na kwiecień nie najgorsza, z daleka widziałem że w partii szczytowej jest śnieg, ale na dole nie było. Niemal natychmiast dołączają do mnie dwa może roczne psy, a po kilku minutach chyba ich psia mama. Zawsze raźniej, bo poza tym ani widu, ani słychu kogokolwiek. Szlak powoli wspina się na górę, po może kilkunastu minutach dochodząc do ruin zamku. Wędruję dalej, podziwiając coraz ładniejsze krajobrazy. Góry Dynarskie mają swój wielki urok, nieco „amerykański”, to właśnie w tych górach kręcono stare filmy z wodzem Apaczów Winnetou – wiecie, te w których indianie mówili po niemiecku 😛 Szlakiem w końcu docieram do dolinki, gdzie znajduje się „Martinova kosara” – rodzaj chatki górskiej, zbudowanej z kamienia. Z tego co wyczytałem z reguły chatka jest zamknięta (w kwietniu oczywiście była), nie ma stałego gospodarza, a klucze do niej można załatwić w jakimś towarzystwie turystycznym w Kninie. Odpoczynek na jedzenie i picie i próbuję ruszyć dalej – ale mam ogromne kłopoty z umiejscowieniem szlaku. Nie myśląc do końca co robię idę dalej mniej więcej w kierunku szczytu, rozglądając się czujnie i licząc, że przecież prędzej czy później na szlak wdepnę. Nie była to najmądrzejsza decyzja, ale nie zawsze muszę być mądry 😉 W końcu rzeczywiście znajduję charakterystyczne kółka i uspokojony wędruję dalej. Szlak w tych partiach nie był najlepiej oznakowany i ze dwa-trzy razy miałem kłopot z ustaleniem dalszego przebiegu, ale w tych miejscach już nie szedłem „na pałę” tylko krążyłem tak długo, aż wypatrzyłem kolejny oznakowany punkt. Psy cały czas się kręcą koło mnie, zwłaszcza te dwa młode. Mama co jakiś czas znika, aż w końcu przepadła na dobre. Powoli psuje się pogoda, a także zaczynają się płaty śniegu. Psy patrzą coraz częściej, mam wrażenie że w tym wzroku jest pytanie „jesteś pewien co robisz” – tak jakbym sam był pewny… Szlak w pewnym momencie dochodzi do grzbietu i tu opada mi szczęka… Jak się okazuje zgubiłem się…. wcześniej. To czym wszedłem ma bowiem oznaczenie „Unista”, czyli zupełnie inny „punkt startu”, a szlak „Glavac” przyszedł z innej strony. No pięknie Maciuś, pięknie… Do szczytu jeszcze „na oko” ze 40 minut, śniegu w niektórych miejscach (zwłaszcza między kosówkami) niemało, a chmur coraz więcej. Wewnętrzna walkę wygrywa podejście „a co tam” i idę dalej. Na duchu podnoszą mnie psy, choć nie wyglądają wcale na uszczęśliwione moją decyzją. Momentami śniegu po kolana , na szczęście sam wierzchołek Dinary nie ma specjalnie trudnych momentów, taki beskidowy, to chyba tu akurat nigdzie nie zlecę. Docieram! Na szczycie znajduje się krzyż i książka wejść, zamknięta w metalowej skrzyneczce. Chciałbym zejść jak najszybciej, ale i tak w trakcie herbaty, wpisu i fotek Dinarę ogarnia wielka chmura, a mnie ogarnia zwątpienie i nawet początki małego strachu. No bo tak – widoczność nagle spada do jakichś 10-15 metrów, a ja nie bardzo wiem jak iść. Mam dwa wyjścia:
-tak jak wszedłem – ale wtedy albo „na pałę” będę musiał trafić do tego „schroniska” ( ta, jasne, we mgle) albo zejdę do Unisty, czyli do Bośni. Bez paszportu, miło
-tak jak powinienem wejść – ale wtedy idę szlakiem nieprzetartym, nieznanym i cholera wie co i gdzie będę widział
Chciałem to mam 🙂 pocieszam się że chociaż te psy są, to pewnie gdzieś mnie doprowadzą 🙂 decyduję się na drugi wariant, czyli zejście szlakiem prawidłowym. Chmura jak na złość nie chce się rozwiać, dlatego schodzenie idzie oporniej niż wejście. Od rozwidlenia szlaków przy małej widoczności i śniegu na podłożu nie bardzo wiadomo gdzie iść, zgubić byłoby się łatwo, tylko odnaleźć potem trudniej. Jeszcze akurat kumpel dzwoni z życzeniami świątecznymi… Na dobrą wróżbę do psów wraca mama, widać jak wszystkie trzy się cieszą. Powoli udaje się schodzić coraz niżej, śniegu już prawie nie ma, chmura zostaje w końcu wyżej i oddycham z ulgą. Z ciekawością idę dalej chcąc zobaczyć gdzie zrobiłem błąd i mam, wiem… z opisu który miałem wynikało, że mam dojść do „schroniska” – gdy w rzeczywistości przed nim (przy znaku pokazującym że do „schroniska” zostało 10 min. – zdjęcie w galerii) trzeba było odbić w lewo. Tak to jest z chodzeniem bez mapy. Wszystko dobrze się kończy, schodzę do wioski, psy gdzieś znikają, Uff, klejnot chorwacki do korony zdobyty.
Szczerze powiem – to jedno z moich najgorszych wspomnień z korony. Góra nie jest specjalnie wysoka ani trudna, ale w kwietniu sprawiła mi wiele kłopotu. Najlepiej porównać do naszej Babiej Góry, bo to podobna „królowa niepogód” – ze względu na górowanie nad okolicą bardzo łatwo o nagłe zmiany warunków. A mało to osób zgubiło się na Babiej…
PORADY (stan na kwiecień 2014)
Tak jak napisałem, wchodziłem szlakiem od wioski Glavas. Ten szlak jest nieźle oznaczony (oczywiście jeśli ktoś nieroztropnie nie przegapi skrętu, bezrozumnie idąc w złym kierunku). W Glavas jest parking, raczej bezpłatny. Na pewno na Vrh Dinare prowadzą dwa inne szlaki:
– niechcący poznany przeze mnie szlak z wioski Unista położonej w Bośni i Hercegowinie. Na odcinku który przeszedłem (a była to jakaś 1/3 jego długości) oznakowany dużo gorzej niż ten z Glavas – mniejsza częstotliwość znakowania. Trzeba pamiętać że do Bośni potrzebny jest paszport
– szlak z bezpośrednich okolic Knina. Rozważałem nawet czy nim nie wchodzić, z opisów wynikało że jest krócej i łatwiej niż od Glavac. Ja natomiast nie znalazłem początku tego szlaku (szukając go z samochodu),a ponieważ ten od Glavac miałem lepiej opisany, wchodziłem tamtędy. Na pewno na szczyt ten szlak z kierunku Knina dochodzi, znaki były.
W kwietniu na szlakach zupełne pustki, w sezonie ponoć jest lepiej, ale turystyka górska w Chorwacji nie jest tak popularna jak u nas. Nawet po zdobyciu nie udało mi się znaleźć jakiejkolwiek mapy ze szlakami na Dinarę. Natomiast istnieje odpowiednik naszego GOPR-u, tak przynajmniej później zapewniała mnie poznana przy innej okazji w górach Chorwatka. Mimo że to nie jest wybrzeże, baza noclegowa jak to w Chorwacji – obfita. Polecałbym zdobyć latem lub jesienią