Najwyższy szczyt Danii nie znajduje się w Danii kontynentalnej, lecz na Wyspach Owczych. Ma wysokość 880 m n.p.m. i nosi wdzięczną nazwę Slættaratindur..
Mam z tym szczytem problem… „Zaliczam” go sobie co prawda z datą 30.04.2016, ale prawie na pewno będę wracał. Wyszła tam bowiem cała moja głupota, zaćmienie, lekceważenie i totalne bezmózgowie. Ale po kolei 😉
Podana wysokość trwogi nie robi, dodatkowo tego co wyczytałem startuje się dość wysoko, z drogi biegnącej pomiędzy miejscowościami Gjógv i Eiôi. Jak się zatem Maciek przygotowuje do wejścia? Phi, jakie wejście, spacerek. Nie biorę z Polski, k…, nic. Nie biorę kijków, nie biorę wysokich butów trekkingowych tylko niskie, nie borę spodni trekkingowych tylko zwykłe bojówki, nie chciało mi się nawet zabrać zegarka Suunto z wbitymi w GPS koordynatami (bo jeszcze zgubię albo ukradną). No letnik wjeżdżający autem na Równicę.
Na Wyspach jesteśmy z kolegą Siwym ….. wieczorem, z lotniska wynajętym autem jedziemy na nocleg. Rano jestem w bojowym nastroju – ruszamy na objazdówkę, w trakcie której jednym z punktów ma być moje wejście na Slaettaratindur. O ja naiwny… Pogoda kiepska, ale tego się spodziewałem, w końcu wyspy i przelotne deszcze są niemal obowiązkowe. Jeżdżąc zauważamy, że na najwyższych wzniesieniach jest śnieg – trochę gorzej, ale i z tym się liczyłem. W końcu koło południa dojeżdżamy na najwyższy punkt tej drogi, gdzie ma się zacząć wejście. No dobra, tego że znaków nie będzie się spodziewałem – ale że śnieg będzie już przy drodze to nie… W dodatku szczyt co chwilę ginie w chmurach, no i zdecydowanie z bliska na mały nie wygląda. No nic, co zrobić – jeszcze pełen zapału ruszam ubrany jak na spacer, ale mina coraz bardziej nietęga. Śniegu od razu jest po łydki, miejscami więcej – wiadomo jak się w czymś takim idzie. Po pewnym czasie jestem już kompletnie w chmurze, nie widzę Siwego ani drogi i robi się coraz bardziej stromo. Na dobrą sprawę nie wiem nawet za bardzo gdzie iść, bo widoczność niewielka, a nawet googlemaps w komórce odmawia posłuszeństwa. Mam coraz większą ochotę zawrócić, klnę na siebie i swoją głupotę. Zdobywam jednak wysokość, trawersem dochodzę gdzieś do „grani”, idę wzdłuż, cały czas w tym śniegu i to już z takim odpowiednim do lawinki nachyleniem stoku. Debil jakich mało. Doszedłem do jakiegoś punktu, wiem że szczyt nie jest oznaczony, we mgle oczywiście widać niewiele ale teren zaczyna opadać, to nic – „zaliczam” sobie wejście i czym prędzej schodzę modląc się, bym razem z tym śniegiem nie zjechał. Ponieważ jednak głupi ma szczęście, jakoś się udaje. Siwy mnie wita „no ładnie posrany jesteś” – co prawda to prawda.
Czy byłem na szczycie – nie wiem, mam spore wątpliwości, ale załóżmy że tak. Znam też jednak siebie i wiem, że nie da mi to spokoju i prędzej czy później tam wrócę. Tym bardziej, że jest po co – Wyspy Owcze MIAŻDŻĄ. Uwielbiam takie szkocko-norwesko-irlandzkie surowe klimaty, a tam aż od tego kipi. Naprawdę, niemało w życiu widziałem, ale Wyspy Owcze to absolutny odlot – dziko, surowo i pięknie, w zasadzie nigdzie nie jest słabo. Dwa dni z Siwym tam jeździmy starając się wjeżdżać w każdą drogę i za każdym zakrętem odkrywał się nowy piękny widok.
AKTUALIZACJA No i oczywiście wracam na Wyspy Owcze 😉 na przełomie września i października 2017 zabieram tam Rodziców, chcąc im pokazać ten piękny zakątek Europy. Tym razem jestem dużo lepiej przygotowany, mam kije, trasę wbita w zegarek Suunto, porządne buty itp. Startuję 30.09 (sobota) niemal z tego samego miejsca. Tym razem nie ma śniegu 😛 Pogoda co prawda nie najlepsza, ale na Owczych nie ma co oczekiwać na słoneczko, bo mógłby się człowiek nie doczekać. Widzę na trasie dwie postaci – startuję i dość szybko je doganiam. Pierwszy fragment to dość ostre podejście grzbietem na wprost, więc może zmęczyć – ale dwie dziewczyny które widzę zmęczone są nad wyraz, stają dosłownie co kilkanaście kroków. Mijam je, idę dalej – droga prowadzi do góry, a potem skręca w lewo i już łagodnie trawersuje zbocze. Do samej „partii szczytowej” dochodzi się naokoło – widząc nad sobą skały przechodzimy pod nimi, dochodząc do niewielkiego wypłaszczenia, a potem zawracamy i szukamy wejścia na samą górę. Z dołu wygląda to nieco skaliście, lecz sam szczyt to spore wypłaszczenie. Nie ma oznaczeń, lecz znajduje się tam kilkanaście kamiennych kopczyków, jak i większy, usypany z kamienia wiatrochron. Obowiązkowe focenie, bo tym razem to już na pewno szczyt 😉 Ostatnio w sumie byłem bardzo niedaleko jak się okazuje, tylko wchodziłem „na wprost” a nie „naokoło” i musiałem we mgle po prostu coś przegapić. Ale co tam, wrócic warto. Przy schodzeniu niedaleko szczytu spotykam jeszcze jednego chłopaka (dziewczyny definitywnie zawróciły), pokazuję mu gdzie ma iśc i schodzę. Całość od parkingu przy drodze zabiera godzinę i 50 minut. Dach Danii definitywnie za mną 🙂
PORADY (stan wiedzy na wrzesień 2017)
Wejście na górę nie jest oznaczone. Ze względu na śnieg nie mam pojęcia, czy prowadzi tam jakaś ścieżka, ale zakładam że tak. Na pewno jednak nawet w lato nie będzie to krótki spacerek, ale całkiem konkretny trekking.
AKTUALIZACJA ścieżka jak najbardziej jest – prowadzi od parkingu najpierw drabinką przez płotek, potem ostro pod górę, potem trawers, potem od tyłu na szczyt. Nie jest oznaczona, ale widoczna.
Pogoda z dużym prawdopodobieństwem będzie kiepska. Wchodzenia w śniegu nie polecam, bo za drugim razem tylko się upewniłem co do tego, że stok ma odpowiednio lawinkowe nachylenie, a głupio byłoby akurat na tym szczycie zjechac ze śniegiem. Za drugą próbą poza deszczem był też wiatr, okresowo naprawdę bardzo mocny – taki, co mógłby wywrócić.
Po Wyspach poruszaliśmy się samochodem – większość wysp(czyli Vagar gdzie jest lotnisko, Streymoy gdzie jest stolica-Torshavn, Eysturoy gdzie jest góra, Bordoy, Vidoy i Kudoy) jest połączona czy to mostami, czy tunelami. Uwaga – za tunele między wyspami Vagar a Streymoy oraz Eysturoy a Bordoy a trzeba zapłacić (nie ma bramek, ale samochód ma wbudowany chip i zlicza przejazdy, co potem przy zwrocie auta jest rozliczane). Poza tym byliśmy też na wyspie Sandoy, lokalnym promem samochodowym. Warto, bo Sandoy jest trochę inne, m.in. są tam nawet piaszczyste plaże. Wypożyczenie auta jest nie dośc że drogie samo w sobie, to jeszcze (z tego co zauważyłem) każda wypożyczalnia ma limit 100 km dziennie z dopłatą za przekroczenie limitu. Jak się chce pojeździć po Wyspach, limit z pewnością nie wystarczy.
Spaliśmy blisko lotniska, w małej mieścince Miovagur (za pierwszym razem), a za drugim w Torshavn – to raptem kilkadziesiąt minut jazdy, a zdecydowanie ciekawiej i więcej opcji na wieczór, jeśli chce się gdzieś posiedzieć, choć noclegi droższe. I tak wszystkie mieściny są mikroskopijne, ale Thorshavn najmniej. W sezonie wiele osób porusza się też po Wyspach Owczych rowerem śpiąc pod namiotami. Generalnie jest to bardzo piękny, a jeszcze turystycznie nie do końca odkryty zakątek Europy.