Najwyższy punkt Finlandii nosi nazwę Halti (Haldi) i ma wysokość 1.328 m n.p.m. Leży na granicy z Norwegią, na stokach rozleglejszej góry Ráisduattarháldi, tuż obok pewnej kumulacji nazywanej właśnie Halti lub Haldi (w zależności przez kogo). Nie jest to zatem stricte najwyższa góra Finlandii – tą jest leżąca niedaleko Ridnitshokka o wysokości 1316 m. Jednocześnie Haldi jest najdalej na północ wysuniętym punktem Korony Europy, leżącym grubo za kołem polarnym.
Szczyt atakujemy od strony norweskiej – jest bliżej. W zdobywaniu (jak i w skandynawskim urlopie) towarzyszą mi Ruda (Ewelina) i Kirszniok (Arek). W piątek 30 czerwca docieramy do miejscowości Birtavarre, gdzie rozbijamy się na polu namiotowym. W recepcji udaje się kupić mapę (jest zaznaczony szlak do interesującego nas punktu), dodatkowo spotykamy pewnego Estończyka, który tego dnia z rodziną jechał autem w kierunku Haldi – nie jest najgorzej, droga dość długo powinna być przejezdna. W sobotę 01.07 wyruszamy rano. Droga od Birtavarre (która dość szybko z asfaltu zmienia się w szuter) jedziemy coraz wyżej i bliżej. Jakiś kilometr za tabliczką z oznaczeniem „Halti 13 km” trzeba jednak stanąć – drogę przecina płat śniegu (zgadza się to mniej więcej z tym co mówił nam gość na polu). Zostawiamy samochód i ruszamy – do przejścia jest jeszcze 6 km droga do ostatniego parkingu, a potem kolejne 6 już konkretnie szlakiem górskim. pierwszy odcinek mija dośc szybko i jesteśmy pełni optymizmu. Przy parkingu (do którego i tak nie udałoby się dojechać, bo takich placków śniegu było jeszcze kilka po drodze) jest tablica ze schematem szlaku, a także drewniany domeczek (zdjęcie w galerii), gdzie w razie czego można przeczekać złe warunki czy nawet przenocować. Zaraz za parkingiem zaczyna się ogrodzenie (z tego co zrozumiałem ogranicza wędrówki reniferów), za które trzeba przejść taką furtką i heja dalej. Szybko przekonujemy się, że „szlak” niby jest, ale znakowany jest kopczykami, ponadto raczej za dużo ludzi tamtędy nie chodzi – poza krótkim pierwszym fragmentem nie ma żadnej wyraźnej ścieżki. Kopczyki ponadto są w różnych miejscach – bardziej wskazując kierunek niż konkretna drogę. Pierwszy fragment szlaku jest najbardziej stromy, dyszymy dość mocno, po czym wychodzimy na taki powiedzmy płaskowyż, gdzie widać w oddali kilka kumulacji – każda z nich to może być Haldi 😉 z lewej strony pojawia się znów ogrodzenie, a kopczyki… stopniowo zanikają. Trzeba iść „na czuja – ja posługuję się zegarkiem Suunto Ambit Peak, gdzie mam wbity punkt. idzie nam się bardzo niewygodnie – bo albo po kamulcach, albo po polach śnieżnych, w dodatku odległość „znika” bardzo ślamazarnie. kilka razy wydaje nam się że coś na horyzoncie to może być Haldi, ale nie… Śladów na śniegu też nie ma za bardzo, raczej od czasu do czasu stare pojedyncze. Mozolnie jednak zbliżamy się coraz bardziej, łamię sobie wśród tych kamulców nawet jeden kijek, ale mniej więcej jakiś kilometr „przed” coś się wreszcie wyłania. Podchodząc zauważamy też kopczyki dochodzące od innej strony – dobrze jest 🙂 tak, rzeczywiście – docieramy do kumulacji, gdzie bardzo wyraźnie oznaczony jest przebieg fińskiej granicy (kilka żółtych palików), jak i sam punkt oznaczony kamiennym, żółtym kopcem. nie ma wątpliwości – najwyższy punkt Finlandii zdobyty! Kilka metrów obok znajduje się tez oznaczenie samej norweskiej kumulacji tego wierzchołka czy przedwierzchołka (samo Ráisduattarháldi znajduje się może z kilometr obok). Focimy i jemy, patrząc na fińską stronę – kawał bezdroży… zresztą całe to podejście to jedna wielka „dzikość”, brakowało tylko choć jednego renifera na horyzoncie. czas się zbierać, bo zejście też trochę zajmie, a i pogoda zaczyna się powoli psuć. Schodzimy tym razem wzdłuż kopczyków ciekawi czy zrobiliśmy gdzieś błąd – ale okazuje się że nie, kopczyki też w pewnym momencie znikają i ten środkowy, najbardziej płaski odcinek po prostu jest w żaden sposób nieoznakowany… może być że wiatr powywracał kopce, może i co innego. Idziemy coraz bardziej zmęczeni, buty całkowicie przemoczone, na szczęście (choć chmury robią się coraz ciemniejsze) tylko momentami lekko kropi. Wreszcie docieramy do parkingu. Najbardziej zmęczona jest Ewelina, ale dzielnie (przy pomocy Kirsznioka) maszeruje dalej. Wreszcie docieramy do miejsca gdzie zostawiliśmy samochód – stoją tam teraz i inne wozy, między innymi kamper, przy którym właściciel robi grilla. Eh, zapachy nas drażnią, zjadłoby się takiego ciepłego mięska 🙂 Ale trzeba jechać dalej. ruszamy drogą w dół i dalej w urlop, kierunek Nordkapp 🙂 Po tej górze schodzi ze mnie trochę ciśnienia, bo dwa cele urlopu (Kebnekaise i właśnie Haldi) szczęśliwie za mną, można więc wreszcie i trochę powypoczywać 😉
PORADY (stan wiedzy lipiec 2017)
– Na Haldi da się wejść także od fińskiej strony, ale to „spacer”, bagatela, około 50 km w jedną stronę – tak przynajmniej czytałem, obserwacje ze szczytu jak najbardziej to potwierdzają
– od strony norweskiej dojeżdżamy do miejscowości Birtavarre, a potem drogą w kierunku na Haldi ile się da. Drogę łatwo znaleźć, trudno zgubić (jest jeden rozjazd, na którym trzeba skręcić „w lewo”, ale stoi tam też oznaczenie)
– mapa moim zdaniem zbędny wydatek, chyba że ktoś idzie na kompas. Bez jakiegoś GPS lepiej się nie porywać, bo jest bezludnie, nie ma wyraźnego szlaku, i nie bardzo wiadomo gdzie dokładnie iść. Sam szczyt widoczny jakiś kilometr przed, wcześniejsze rzeczy to albo co innego, albo (widoczna nad jeziorem bardzo długo od drogi) zaledwie kumulacja przed płaskowyżem
– co mogę podpowiedzieć: na tym „płaskowyżu” po lewej stronie będziemy mieli ogrodzenie. W pewnym momencie dojdzie do niego inne, niemal pod kątem prostym, też od lewej strony, to za tym „skrzyżowaniem” należy przejść za ogrodzenie (nie ma żadnej furtki, trzeba sobie poradzić) i potem dalej pod górkę wypatrując kopczyków – powinny znów być, my mieliśmy
– na szlaku nie ma zasięgu. Zatem jeśli ktoś planuje samotne wejście, dobrze jest dać komuś o tym znać, bo „w razie w” pomocy nie ma jak wezwać
– w Birtavarre jest pole namiotowe i sklepy. Na tej drodze dojazdowej była rozbita niemiecka para, ponadto mnóstwo fajnych miejsc na namiot się znajdzie. Ze znalezieniem wody też nie ma problemu
– na ostatnim parkingu jest chatka, w której można się schronić. Jest pięknie przytwierdzona linami do ogromnych głazów, żeby nie odfrunąć jak Dorotka do krainy Oz 😉
– śnieg będzie na pewno. Trzeba się też przygotować na ewentualne długie dojście drogą do punktu startu „szlaku” – w zależności od aktualnych warunków różnie może być z przejezdnością drogi. Pocieszające jest to, że za rozjazdem z oznaczeniem „Halti 13 km”, gdyby skręcić w prawo a nie w lewo, mieszkają ludzie – może chociaż do tego momentu zadbają o jako-taka przejezdność drogi
– gdybyśmy mieli porządnego dżipa albo quada, dojechalibyśmy do tego ostatniego parkingu.
– dzień polarny pomaga, bo wiadomo-nie zrobi się ciemno. Myślę że najlepiej w tym okresie zdobywać Haldi. Nam całość „na nogach” zajęła niecałe 9 godzin.