Najwyższym szczytem Mołdawii jest wzgórze Delalul Balanesti (lub po prostu Balanesti) o wysokości 430 m n.p.m.
Szczyt zdobywam 29.01.2015, a w wejściu towarzyszą mi Magda i Cień (Bartek). Mapy oczywiście żadnej nie ma, wzbogacony o informacje z netu wiem, że na Balanesti jest maszt przekaźnikowy. Niby 430 metrów, tymczasem przygód a przygód…. Szczyt znajduje się jakieś 60-70 kilometrów na północ od Kiszyniowa (stolicy Mołdawii). Dostępne mi źródła opisywały to w skrócie tak: „wejdziesz wejdziesz, szczyt widoczny z daleka dzięki przekaźnikowi, to że nie jest oznaczony to pryszcz”. No i tu pierwszy zonk – podróżujemy sobie wynajętym autem i… chmury są bardzo nisko. Tak nisko, że miejsce, gdzie powinno być Balanesti, jak i okoliczne wzniesienia są w chmurach. Widok niby znajomy, no ale nie z takich pagórków 😉 Drugi zonk – Mołdawia to Mołdawia, kto był ten wie, kto nie był polecam. Najbiedniejszy kraj w Europie oznacza, iż pojęcie „drogi” traci swój europejski przymiot i staje się pojęciem bardziej azjatycko-afrykańskim. Jedziemy jakimiś drogami bynajmniej nie asfaltowymi, jakimś cudem (nie powinno tak być patrząc na mapę) przejeżdżamy chyba przez park krajobrazowy (szczelnie strzeżony bramami przez strażników, temat na inną opowieść) i dojeżdżamy do granicy między wsiami Milesti i Balanesti. Po drodze mieliśmy okazję widzieć mołdawski pogrzeb… eh… wspomnienia 😉 Jesteśmy już na dobrej wysokości i jeden z wariantów wejścia które znałem prowadził właśnie stąd – zostawiamy zatem samochód. Próbuję rozpytać napotkanego tubylca, ale on mimo chęci niewiele rozumie (próbowałem po angielsku i rosyjsku), wykminiamy że mamy iść polną drogą która się zaczyna się tuż obok i generalnie „w prawo”. Na tej wysokości jest już jednak chmura (mgła) i idzie nam kiepsko. Droga ma wiele razy rozwidlenia i trzymanie się niepewnych wskazówek mołdawskiego chłopa to nie najlepszy pomysł, dodatkowo siada mi google maps w komórce. Nic, zawracamy, tracąc na wszystko jakąś godzinę. W gps na tablecie (darmowa aplikacja Navigator) wstukuję koordynaty szczyty i oto… pokazuje mi drogę! Autem! Co prawda na pewno jest to wariant niemożliwy, no ale jest już coś! Zjeżdżamy do „centrum” wsi Balanesti, gdzie zostawiamy auto i idziemy w mgłę, ufając technologii – tak! Nie zawiódł! Ogromny maszt widzimy może z odległości 20 metrów (naprawdę!), ale to na pewno tu. Zdjęcia, piątki, uśmiechy – całe szczęście, głupio byłoby odnieść porażkę w Mołdawii i wracać. Schodzimy tą samą drogą.
PORADY (stan wiedzy na styczeń 2015)
Pod wzgórze nie dostaniecie się raczej żadnym publicznym transportem, w każdym razie nie liczyłbym na odnalezienie jakiegokolwiek regularnego rozkładu. Ze stopem też tego nie widzę – Balanesti leży „nigdzie” nawet jak na Mołdawię. To naprawdę inny świat – chociaż w Europie, to…. nie bardzo 🙂 Ludzie są naprawdę super, ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz 🙂 Ja jedyne co mogę doradzić to wynajęcie samochodu, ale wiadomo – liczy się stosunek czasu do pieniędzy, wszędzie da się dojść 🙂 Szczyt w żaden sposób nie jest oznaczony, nie ma żadnych wytyczonych dróg czy szlaków, miejscowi nawet za bardzo nie wiedzą po kiego ch…. znaczy wała tam iść. Noclegów w okolicy szczytu nie szukałem, spaliśmy w Kiszyniowie, ale nie sądzę by tam cokolwiek było – na myśl mi przychodziły reymontowskie Lipce. Ale z całą pewnością nikt z namiotem nie przegoni, a i pewnie miejsce do spania udostępni. Powtarzam – ludzie super.