Czarnogóra

Najwyższym szczytem Czarnogóry jest Zla Kolata w Górach Dynarskich, w części zwanej Prokletije (czyli góry przeklęte), o wysokości 2.345 m n.p.m. Leży na granicy z Albanią.

Szczyt zdobywam 19.08.2015 r. w czasie wycieczki po Bałkanach, w której towarzyszą mi Magda i Cień (Bartek) – oni jednak góry nie atakują, czekając na dole, zgodnie z ustaleniami jeszcze z Polski. Szlak zaczyna się w małej wiosce Vusanje, tuż obok małego meczeciku, gdzie jest znak z początkiem szlaku – mapy oczywiście brak, jedynie wydruki z internetu i koordynaty Kolaty wbite w zegarek Suunto. Magda i Cień znajdują nad potoczkiem miejsce do kilkugodzinnego chilloutu, a ja ruszam na szlak. Tuż przy tym meczecie zagaduje mnie miejscowy – na oko 50-60 lat, ubrany w ortalionową kurtkę, spodnie materiałowe w kancik i mokasyny, pytając gdzie idę. Mówię że na Kolatę, potwierdza że tu, że za czerwonymi znakami, po czym krytycznie patrząc na mnie od stóp do głów (że buty, że plecak, że kijki, że coś do ubrania rezerwowo) wydaje werdykt – możesz iść 🙂 Błogosławieństwo Rycerza Ortalionu wprowadza mnie od razu w dobry humor 🙂 Chociaż znając życie całkiem możliwe, że w tych mokasynkach by mnie przegonił. Potem jeszcze chwilę rozmawiam z inną miejscową panią przez płot – informuje mnie, że przede mną na szlaku jest „żeńszczina”. Ruszam – szlak początkowo to polna droga o lekkim nachyleniu, potem las się przerzedza i robi się coraz bardziej malowniczo. Idąc napotykam odpoczywającą turystkę – chwilę gadamy sobie po angielsku, po czym jak mówię „I’m from Poland” widzę niedowierzanie i uśmiech – a jakże, rodaczka! Gdzie to się można spotkać 🙂 Dalej ruszamy razem. Ania (bo tak ma na imię) okazuje się niezwykle ciekawą osobą – jest w trakcie wyprawy autostopowej po Bałkanach, w czasie której zdobywa szczyty poszczególnych państw. Przed Kolatą była na bośniackim Magliciu, a po planuje kosowską Deravicę – tu mogę trochę pomóc, bo zdobyłem ją kilka dni wcześniej. Tak sobie idziemy, gaworzymy i oczy coraz bardziej robią mi się okrągłe… moja Korona Europy to nic! Ania realizuje bowiem plan zdobycia najwyższych szczytów/punktów wszystkich państw na Ziemi! Wow, szczęka opada. W dodatku przy pomocy autostopu… i to nie są mrzonki, lecz konsekwentnie realizowany plan. Poczytać możecie o tym w książkach „Alpinistka na autostopie”, do czego zachęcam, po powrocie kupiłem, a jakże. Kto wie, może i się w którymś tomie pojawię 😉

Same okolice robią się coraz ładniejsze – góry ponad granicą lasu wyglądają niesamowicie, nawet jak na wysokie standardy Gór Dynarskich. W pewnym momencie gubimy nawet szlak, ale ponieważ dzięki różnym zdobyczom techniki mniej więcej wiemy gdzie się kierować, idąc „na czuja” po kilkunastu minutach udaje się na niego wrócić. Dochodzimy do węzła szlaków znajdującego się na płaskiej polance pośród skałek – miejsce to nazywa się Cafa Borit. Tam szlak na Kolatę (a właściwie obie Kolaty – Dobrą i Złą) odbija „w prawo”, ładując się między skałki. Napotykamy też innych turystów – grupka chyba Niemców w wieku bardziej zaawansowanym, lecz z tego co kojarzę szczytu w ogóle nie mieli w planach. Idąc dalej mijamy znajdujący się tuż przy szlaku otwór jaskini – bije z niego wielki chłód, wyczuwalny mimo bałkańskiego słońca. Szlak wspinając się trawersem zdąża do przełęczy, zwanej Cafa e Preslopit. Tu znowu mamy kłopoty, bo brak tabliczek, a szlak wyraźnie zaczyna schodzić w dół. Idziemy tam, ale zdecydowanie nam to nie pasuje, więc zawracamy, wyciągamy nasze „pomoce naukowe” (Ania też ma tylko opisy z netu) i orientujemy się, że na tej przełęczy powinniśmy skręcić „w lewo”, a Zla Kolata to chyba ta wielka skalna ściana przed nami… Trzeba przyznać, że nie wygląda to zachęcająco. Rzeczywiście, dokładnie się wpatrując dostrzegamy wreszcie bardzo słabo widoczne oznaczenia odchodzące w bok. Niewątpliwie jednak przydałaby się tam tabliczka, by tego rozdroża nie przegapić. Nic to, maszerujemy dziarsko dalej, szczęśliwie już dobrą ścieżką. Wspina się ona na przełęcz pomiędzy Kolatą Dobrą (to ta „po lewej” od przełęczy) i Zlą (to ta „po prawej”). Od tej strony już jest bezskałkowe, trekkingowe podejście, choć dość strome. Udało się! Zdobywam szczyt, po mnie dociera Ania, a także niedługo dwójka Czechów. Widoki są naprawdę piękne, czekolada i owoce smakują jak nigdy. Szczyt nie jest oznaczony, jedynie na jednym z głazów nieco pod szczytem jest napis farbą „2534m Kollata e Keqe”, przy którym robimy sobie zdjęcia. Posiedziałbym jeszcze, ale zbliża się godzina, na którą umówiłem się na dole z Magdą i Cieniem. Anię zostawiam razem z Czechami i schodzę tą samą drogą, narzucając sobie dość szybkie tempo żeby nie niepokoić czekających znajomych. Tym razem udaje się nie zgubić szlaku. Schodzę na dół, kupuję zasłużone piwko w małym sklepiku i ruszamy dalej w Bałkany…. Ania, jak dowiedziałem się potem, kosowską Deravicę oczywiście zdobyła, jak i dalej konsekwentnie realizuje swój cel. Ogromny szacunek, powodzenia Aniu!

PORADY (stan wiedzy na sierpień 2015)

Szlak jest dobrze oznakowany w bałkański sposób, czyli białe kółko w czerwonym otoku – jedynie na tej przełęczy Cafa e Preslopit mogą pojawić się kłopoty, bo jedne znaki (wyraźniejsze) idą „na wprost”, a za tymi na Kolatę trzeba nieźle wytężać oczy. Dlatego moja rada – po minięciu jaskini (a nie da się jej przegapić) szlak na pewno nie będzie już schodził w dół – jeśli taki moment będzie trzeba zawrócić i się rozglądać.

W samym Vusanje znajduje się „dzikie”pole namiotowe – znaczy ludzie się tam rozbijają, ale nie ma udogodnień może poza potoczkiem (Ania tam spała), my znaleźliśmy nocleg we wcześniejszej niewielkiej mieścinie Gusinje, jest tam też większy „marketowy” sklep. Do Vusanje prowadzi asfaltowa droga, wąska co prawda ale dobra. Natomiast co do dojazdu do Czarnogóry – my byliśmy w Albanii i patrząc na mapy wybraliśmy drogę SH20 przechodzącą w Albanii przez takie miejscowości jak Grabom, Tamare, Selce kierując się na przejście graniczne Vermosh-Guci – BYŁ TO WIELKI BŁĄD. Droga po albańskiej stronie początkowo jest piękna, asfaltowa i bardzo widokowa – jednak w pewnym momencie to się kończy (choć wciąż niby trwa budowa dalszych odcinków) i droga przekształca się w polną, coraz gorszej jakości, coraz węższą i coraz wyżej się wspinającą. Naprawdę mamy ciepło, w pewnym momencie auto (Mitsubishi Outlander, ale bez napędu na 4) nie może podjechać ślizgając się na żwirkowatym podłożu. Wypakowywujemy co się da, wstrzymujemy też ruch dwóm pojazdom z naprzeciwka – na szczęście jest tam sporo facetów i w końcu pchając wspólnymi siłami udaje się przejechać ten krytyczny moment. Ostatecznie dotarliśmy do granicy, ale z duszą na ramieniu i wielokrotnie żałując, że wybraliśmy tą drogę. Myślę, że straciliśmy tyle samo czasu, co gdybyśmy jechali na Podgoricę i potem okrężnie już przez Czarnogórę, a na pewno dużo mniej nerwów – bo to naprawdę duże szczęście, że nic od spodu nie gruchnęło i że wszędzie przejechaliśmy. Ja zalecam do Gusinje i potem Vusanje dojechać od strony miejscowości Plav – tam już są normalne, asfaltowe drogi. A ta droga od Albanii na mapie czy googlach wygląda tak kusząco…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*